Szukanie swojego miejsca, to chyba
jedna z trudniejszych rzeczy w życiu o ile nie najtrudniejsza.
Właściwie, każdy ma jakiś pomysł na siebie, jakieś nasze
wewnętrzne blokady nam nie pozwalają ich rozwijać, precyzować.
Wszystko siedzi w mojej głowie, to że mówię sobie,że czegoś
nie zrobię, to wymysł mojej wyobraźni, dlaczego mam nie robić
czegoś co mnie uszczęśliwi, co sprawi, że będę bardziej
świadomym swoich możliwości człowiekiem, twórcą...
Cześć, mam na imię Karolina, nie
lubię swojego imienia, mam masę kompleksów, a moją ulubioną
wymówką na brak systematyczności jest brak czasu, na brak
konkretnych zmian, których oczywiście mi trzeba ,zaś strach. Nie
doceniam siebie, jestem swoim największym krytykiem, nie nagradzam
się za sukcesy, dobijam kiedy coś mi nie wyjdzie... Narzucam sobie
tempo nie do wyrobienia, coraz większe ambicje. Napędzam się
małymi sukcesami, żeby za 5 minut stwierdzić, że jestem
beznadziejna. Brzmi znajomo?
To oczywiste, że to nie tak, że nic
nie potrafię, że jestem beznadziejna, że dno, grób i mogiła...
NIE! Bo u nikogo to tak nie wygląda,
po prostu kuleje to poczucie własnej wartości, kuleje umiejętność
spojrzenia w lustro obiektywnie, nie przez pryzmat wad, porażki.
Widzimy upadek, ale ignorujemy moment, w którym się podnieśliśmy.
W tym wszystkim nie jest najtrudniejsze osiąganie postępów w tym
co robimy, to przychodzi naturalnie, najtrudniejsza jest praca nad
sobą, nad tym, żebyśmy ten postęp widzieli, żebyśmy potrafili
sami siebie docenić, żebyśmy sami dla siebie nie byli kulą u
nogi.
Podobno jeśli nie jesteśmy w tym
„miejscu”, w którym chcielibyśmy być to powinno być to
wystarczającą motywacją do działania. Wszystko siedzi w głowie.
Chyba jedną z głupszych rzeczy jakie zrobiłam, było wyznaczanie
sobie granic, jeśli chciałam coś zrobić, ale sama sobie z
niewiadomych powodów mówiłam, że nie, chodzi zarówno o życie
codzienne jaki i o twórcze.
Tak samo jak zakładanie z góry, że
czegoś nie będę robić, bo i tak się nie uda, albo się nie
wyrobię...
Z tym, że działanie wymaga czasu, aby
efekty były satysfakcjonujące, tak więc oprócz większej wiary w
siebie w tym momencie potrzebuję również cierpliwości. Na tym
etapie sprecyzowałam sama sobie cele, przybliżony plan działania.
Po co ten wpis? Uzewnętrznianie się
tutaj? Ano po to, żebym za jakiś czas, dzień, dwa, miesiąc, rok,
kiedy znowu będę czuła się źle sama ze sobą, żebym wtedy
przeczytała to i pamiętała, żeby iść z podniesioną głową,
żeby realizować plany, spełniać się, robiąc to czego na daną
chwilę mi trzeba
i cierpliwie pracować na efekty, bo
przecież „Definiują Cię dwie rzeczy: cierpliwość, gdy nie masz
nic i Twoje zachowanie, gdy masz wszystko”.
I
wyrzuceniem z siebie tego właśnie tutaj , publicznym obnażeniem
się, biorę się do roboty. Trzymajcie kciuki.